Jaki jest Hobbit? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że taki, jak Władca Pierścieni. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Mamy zatem do czynienia z gigantycznym, epickim dziełem, które tak ma się do literackiego pierwowzoru, jak wiele wątków filmowego Władcy (i w konsekwencji cała filmowa trylogia) do powieści Tolkiena. Jackson jest na pewno wielkim fanem JRRT, ale swoje filmy realizuje według logiki kina, nie zaś jako ekranizacje literatury. Nawet rozdmuchiwanie najbardziej marginalnych wątków z Hobbita do długaśnych ekranowych sekwencji pokazuje, że materiał literacki jest tu traktowany dość swobodnie, a z większą atencją traktuje się to, co Jackson wyczytał w notatkach Profesora odnoszących się do wydarzeń poprzedzających Wojnę o Pierścień.
Realizując Hobbita w stylu zbliżonym do Władcy, Jackson uniknął pułapki, w którą popadł Lucas, kręcąc epizody I−III SW. U Lucasa mieliśmy orgię niedorzeczności i wykonane z premedytacją zabójstwo na klasycznej Trylogii. Jackson konsekwentnie kształtuje plastyczną wizję świata (w fantasy łatwiej jest tego dokonać niż w space operze, w wypadku której postęp w efektach specjalnych sprawia, że realizowane później prequele wyglądają nowocześniej niż części według wewnętrznej chronologii cyklu następne), a także sposób opowiadania: kiedy trzeba jest rubasznie, kiedy trzeba patetycznie, kiedy trzeba padają same mądre zdania (np. w trakcie rozmowy Gandalfa z Galadrielą, poświęconej pochwale hobbitów, jako istot zdolnych do prawdziwego bohaterstwa), a kiedy trzeba przebić nadęty balon patosu, przychodzi z pomocą charakter krasnoludów.
W baśni Tolkiena występuje narrator, może niekoniecznie wszystkowiedzący, ale na pewno wiedzący więcej, niż zdradza czytelnikom, a ponieważ nie jest on pozbawiony poczucia humoru, podnosi to tylko walory lektury. Jackson też wmontował do swojego filmu narratora, ale uczynił to w swoim stylu, czyli niezgodnie z literackim oryginałem. Czy to pomaga filmowi? Nie potrafię rozstrzygnąć.
Nie sposób przemilczeć także innego kontrowersyjnego procederu Jacksona: odtwarzania na siłę w Hobbicie fabularnych rozwiązań rodem z WP. Wędrówka przez jaskinie goblinów wygląda jak przeprawa przez Morię; bitwa krasnoludów o Morię (tej historii zupełnie nie pamiętam z książki, choć zmagań kamiennych olbrzymów też nie pamiętałem, a one jednak w niej były) przypomina Bitwę Ostatniego Przymierza z Sauronem itp., itd. Zastanawiam się, co chce tym zabiegiem osiągnąć Jackson. Na razie wzbudził moją irytację, bo czytając obie powieści, nie dostrzegałem tych podobieństw. Widoczne stały się dopiero za sprawą zrównania rangi obu filmów i rozbudowania scen, których albo w Hobbicie nie było, albo nie były tak szczegółowo opisane.
Na ostateczny kształt filmu miał wpływ nie tylko proceder jego uwznioślania, ale także technika, w jakiej został nakręcony. Jak na dłoni widać bowiem sceny rozwijane jedynie dlatego, że będą dobrze wyglądały w 3D (ja po Avatarze z premedytacją wybieram seanse 2D, więc się nimi nie zachwycę).
Pomijając jednak te i inne słabości filmu, oglądało mi się go świetnie. Niemal nie poczułem tych 169 minut projekcji. Zachwyciła mnie malarskość scenografii, zachwyciły krasnoludy. Dobrze było zobaczyć znów Gandalfa, a prawdziwą niespodzianką jest Radagast. Jego disneyowskie rysy i animowane towarzystwo to jednak za mało, by zabrać na ten film moje córki. To jednak obraz dość brutalny, stwory ciemności są równie obrzydliwe jak we Władcy i nie polecam go na familijny seans.
Na marginesie tej notki jeszcze jedna uwaga. W numerze 4/2012 tygodnika „W Sieci” Hobbit i Tolkien byli tematem tygodnia. Poświęcono im aż 3 teksty, przy czym jedynie Łukasz Adamski wykazał się jako taką znajomością dorobku JRRT. Grzegorz Górny skupił się na – moim zdaniem dość wydumanych – podobieństwach między mieszkańcami Shire a Soplicowa. Udowadniał, że tolkienowscy hobbici to tacy zaściankowi szlachcice, co to zainteresowani są własną zagrodą, ale kiedy trzeba, staną na rozkaz, który da im Polska i ruszą bić się za wolność naszą i waszą. Ja zawsze widziałem podobieństwo losów Polaków po II WŚ do sytuacji Gondorczyków: groza do naszych granic podchodziła ze wschodu (Mordor), wschodnie kresy (Ithilien) zostały przez nas utracone, naszym krajem rządzili namiestnicy sterowani przez wroga (Denethor oszukiwany przez palantir, za którym czaił się Sauron), a prawdziwi władcy żyli gdzieś na wygnaniu na Zachodzie (Rivendell). Zupełną aberracją było zaś wyzyskanie tolkienowskich bohaterów przez Macieja Pawlickiego do odmalowania współczesnych konstelacji na naszej politycznej mapie (oczywiście nie muszę dodawać, że strona pisowska została skojarzona z siłami światła, a polszewicy zostali przebrani za Saurona i jego popleczników). Zwłaszcza po tekście tego ostatniego zrobiło mi się przykro, bo dziś nie potrafiłbym już odczytać Tolkiena jako tak wulgarnej alegorii.
Ogan