lt. 232013
 

Wybierając się na Hobbita byłem przekonany, że idę obejrzeć pojedynczy film z zamkniętą fabułą. Ominęła mnie jakoś informacja, że Hobbity będą trzy. W pewnym sensie Peter Jackson idzie zatem w ślady George’a Lucasa: po pierwszej, „klasycznej”, trylogii będziemy mieć drugą – „prequelową”. Szczęśliwie – Jackson poradził sobie z zadaniem o niebo lepiej niż Lucas.

Po odświeżeniu sobie książki mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że pierwsza część filmowego Hobbita jest ekranizacją niezwykle wierną i pieczołowitą. Nawet poszczególne dialogi wzięte są często wprost z literackiego pierwowzoru. Widać, że scenarzyści starali się bardzo oddać ducha i literę opowieści. Bardzo mi się również podoba, że nie próbowali wtykać na siłę wątków, które do pierwowzoru nie pasują, co zdarzało im się we Władcy pierścieni (szczęśliwie uznali widać, że nie da się pogodzić romansu z towarzystwem trzynastu gburowatych krasnoludów). Wierność ta posunięta jest aż do przesady – pierwsze dwie godziny filmu odpowiadają dokładnie czterdziestu stronom książki.

Fabuła zawiera krok po kroku wszystko to, co znajduje się w książce. Jednocześnie jest pogłębiona i poważniejsza niż w oryginale – Jackson chce ewidentnie zrobić „prequel” odpowiadający klimatem i nastrojem Władcy pierścieni. Hobbit jest mniej opowieścią przygodową dla młodzieży o wyprawie po skarby, bardziej zaś opowieścią o walce o utracone dziedzictwo w cieniu rodzącej się potęgi Saurona. Krasnoludom Jacksona chodzi o coś więcej niż tylko o kasę.

Opowieść rozwija się powoli i spokojnie; nie jest to film akcji. Uzupełniana jest o wątki znane spoza książki i tak np. na samym początku oglądamy relację o Ereborze – stolicy krasnoludów ukrytej we wnętrzu i na stokach Samotnej Góry – oraz o nadejściu smoka i tułaczce krasnoludów po jego utracie. W retrospekcjach oglądamy m.in. bitwy toczone przez krasnoludów z orkami. Ma to swój klimat i samo w sobie wystarczyłoby za wstęp. Dopiero następnie spotykamy Bilba, Gandalfa oraz gromadę krasnoludów. Autorzy bardzo pieczołowicie opisują najście krasnoludów na dom biednego hobbita – i to również ma swój klimat, ale w tym czasie widz uświadamia sobie, że minęła już godzina, a kompania jeszcze nie wyszła z domu. Mam wrażenie, że pierwszej godzinie filmu przydałby się bardziej dynamiczny montaż, aby nie znudzić widzów mniej obeznanych ze światem Tolkiena.

Następnie rozwija się bardzo sympatyczna i sprawnie zrealizowana opowieść. Książka jest napisana stylem dość staromodnym i mało dynamicznym, scenarzyści rozbudowują więc fabułę, aby przyjemniej się ją oglądało. Dla przykładu, aby nie było nudno, przed Domem Elronda spotykamy oprócz trolli także niesympatycznych wargów, jak również sympatycznego czarodzieja Radagasta (przy okazji widz znający oryginał zastanawia się, co Radagast, mieszkający na co dzień w Mrocznej Puszczy, robi po zachodniej stronie Gór Mglistych). Z kolei w grotach goblinów bohaterowie dość intensywnie i długo zajmują się bieganiem po mostach i kładkach zawieszonych nad przepaścią, podczas gdy w książce dają po prostu w łeb Wielkiemu Goblinowi i uciekają korytarzem. Podobnych wątków jest więcej. Dla purystów może to być przesada; ale moim zdaniem dodatki tego rodzaju wychodzą filmowi na dobre. Powiedzmy sobie szczerze: książkowy Hobbit nie jest arcydziełem literatury. Nawet pod względem stylu daleko mu do Władcy pierścieni, a głębokich znaczeń mitologii Śródziemia ciężko się w nim doszukiwać. Autorzy zrobili więc co mogli, aby opowieść tę „udoroślić” i „odczytać” z punktu widzenia Władcy pierścieni, a elementy widowiskowe podkreślają to, czym Hobbit jest – fajną opowieścią przygodową.

Jest to przy tym opowieść bardzo interesująca wizualnie. Obejrzałem wersję 3D 48-klatkową – nie mam porównania z innymi taśmami, ale oglądało mi się ją bardzo dobrze. Obraz ma swoją głębię, wydaje mi się być bardziej płynny niż przy 24 klatkach na sekundę, a do tego otrzymujemy zestaw standardowych sztuczek w postaci przedmiotów atakujących widza. Mnie najbardziej podobał się wylatujący z ekranu motylek, wysłany przez Gandalfa z misją wezwania pomocy dla kompanii oblężonej przez gobliny; słyszałem również, że innym bardzo przypadły do gustu płonące szyszki. Na co byśmy nie zwracali uwagi – sądzę, że widzieliśmy nowy standard sztuki filmowej. Za parę lat będziemy się pewnie zastanawiać, jak mogliśmy oglądać filmy w technologii 24-klatkowej (tę myśl niniejszym kradnę od Yogi, któremu też się podobało).

W sumie jest to ekranizacja bardzo zacna, a nawet lepsza od oryginału – dojrzalsza i bardziej dynamiczna. Jest to jeden z tych filmów, do których z pewnością będziemy wracać w poczuciu, że tak powinna wyglądać ekranizacja klasyki literatury fantastycznej. Niespodziewana podróż (nie rozumiem, dlaczego w polskim tytule została podróżą „niezwykłą”) podobała mi się; z pewnością obejrzę ją jeszcze nie raz, a na następne części pójdę z przyjemnością.

Michał Szklarski

 Posted by at 21:21

 Leave a Reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>