Nie wiem jak mogło do tego dojść, ale od kilku dobrych lat (a dokładniej od Gniazda światów) jakoś nie po drodze było mi z Huberathem i jego kolejne książki omijałem z daleka. Nie żebym się Gniazdem jakoś zniechęcił − wręcz przeciwnie! Tak żarliwego i zarazem przewrotnego (bo podanego w formie matematycznego ciągu) wyznania wiary w Jedynego nie było chyba wcześniej, ani potem w polskiej literaturze. To akurat – w moich oczach – atut nie do przecenienia, ale jakoś nie byłem ciekaw następnych opowieści krakowianina. Aż do teraz, kiedy zupełnym przypadkiem (w klubowej bibliotece nie było książki, której szukałem) wpadł mi w ręce Portal zdobiony posągami.
To książka z gatunku klękajcie narody (w wersji dla sceptyków i agnostyków − kapelusze z głów). Dawno mi się nie zdarzyło, żeby jakaś lektura wciągnęła mnie do tego stopnia, by zapomnieć o całym świecie. Nie byłem jednak w stanie skupić się na żadnym innym zajęciu, dopóki nie dotarłem do ostatniej strony.
Bohater powieści bierze udział w konferencji naukowej poświęconej obrazom Sądu Ostatecznego w sztukach plastycznych. Ze zdziwieniem odkrywa, że jego sny doskonale korespondują z tematami niektórych wykładów, a także zapowiadają spotkania z osobami, które dopiero co poznaje. Sama zaś konferencja wygląda na przygotowaną z wielkim rozmachem: w jej obradach bierze udział niezliczone wręcz grono osób, a indywidualny plan spotkań wypełnia niemal cały dzień (nb. miejsce, w którym odbywa się konferencja, mocno przypomina starego dobrego „Hutnika”: wysoki budynek na wzgórzu, tylko że otoczony lasem, czego o jastrzębiogórskim ośrodku nie da się powiedzieć; gdybym nie wiedział, że Huberath ani razu go nie odwiedził, nie uwierzyłbym, że to tylko przypadek).
Nastrój tajemniczości, wprowadzany od pierwszych zdań powieści (protagonista nie ma pojęcia, w jaki sposób znalazł się na konferencji), stopniowo narasta, a aura czegoś niezwykłego gęstnieje wokół Ioannesa (nazywanego również Józefem, a także Vittorino). Staje się on obiektem zainteresowania sporego grona współuczestników obojga płci i nie do końca zdaje sobie sprawę, jaki jest tego powód. Wśród znajomych pojawia się człowiek, który wygląda niemal dokładnie tak, jak malarz z jednego ze snów i od niego − a także jego towarzysza − dowiaduje się o rzeczywistej kondycji biorących udział w tej przedziwnej, niekończącej się konferencji. Wszyscy oni nie żyją.
Niezwykła, ale jedynie obyczajowa historyjka, zamienia się nagle w ontologiczny thriller. Ioannes zaczyna szukać wyjścia z tej krępującej sytuacji, a jego starania intensyfikują się po tym, jak poznaje własnego anioła stróża (pod postacią prześlicznej blondynki z charakterystycznym plecakiem). Dopiero teraz okaże się, jak ważne były wszystkie działania podejmowane przez niego wcześniej, łącznie z tak dziwacznymi zdarzeniami, jak lektura Poradnika dla posągów, jak poruszać się nie należy, czy zażarta dyskusja na jednym z wykładów o istnieniu lub nie płaskorzeźb na zachodnim portalu katedry w Lugdunum (współczesnego Lyonu).
Lektura Portalu… nieodparcie przywołuje wspomnienia innego tekstu Huberatha poświęconego życiu po śmierci – Karze większej. Dodatkową atrakcją są liczne tropy prowadzące a to w kierunku Boskiej Komedii (wystarczy spojrzeć na tytuły poszczególnych części: L’Inferno, Il Refrigio, Il Purgatorio, Il Paradiso, czy też liczbę rozdziałów, równą co do jednego liczbie pieśni w poemacie Dantego), a to do różnych motywów Sądu Ostatecznego z wielu dzieł plastycznych (muszę przyznać, że wiedza Autora na ten temat wzbudza zazdrość, a jego interpretacje są godne jeśli nie Herberta, to przynajmniej Kaczmarskiego). Opis ucieczki Ioannesa-Vittorina (tym drugim imieniem zwraca się do bohatera anioł stróż) z piekielnego ośrodka to podróż przez obrazy i rzeźby z mniej lub bardziej identyfikowalnych dzieł sztuki sakralnej, która – podobnie jak Dantego – prowadzi wciąż wyżej i wyżej. Ta wertykalna perspektywa jest zresztą jedyną pociechą, bo pozaświatowa odyseja bohatera wyrasta poza ramy powieści i nie przynosi odpowiedzi na główne pytania: jaka przyszłość czeka Ioannesa i gdzie się jego peregrynacja zakończy.
Nie mogąc się przestać zachwycać tą powieścią, zwracam jeszcze uwagę na wspaniały styl, którym została ona napisana. Rzeczywiście od dawna nie czytałem Huberatha, może dlatego nie spodziewałem się kontaktu z tak przesyconą poezją prozą. Nie obawiajcie się, to nie jest tekst pełen wyszukanych metafor i hermetycznych fraz, przez które bez specjalnych kompetencji nie da się przebić. Chodzi mi raczej o samą istotę poszczególnych zdań i scen malarskich do tego stopnia, że aż przemieniających język narracji na swoje podobieństwo. To z całą pewnością najlepsza książka minionego roku, ba − jedna z najlepszych w XXI-wiecznej literaturze! Czytajcie ją koniecznie!!
A i zapomniałbym o najważniejszym: skąd się wzięło to tytułowe zaświatowe życie erotyczne. Malarstwo eschatologiczne bardzo często wypełniają nagie postaci ludzkie oczekujące na Sąd Ostateczny. Uczestnicy konferencji występują co prawda w ubraniach (nago nie można wyjść z pokojów), ale każdy prezentuje się jako idealne wcielenie własnego typu urody. Atmosfera w ośrodku, podobnie jak na omawianych dziełach sztuki, jest paradoksalnie zmysłowa, a bohaterowie − wystawieni na intensywne erotyczne bodźce. Taka wizja życia po śmierci może być szokująca, ale jest jak najbardziej zgodna z teologią katolicką. W końcu, jak pisał Herbert w Sprawozdaniu z Raju: „tylko Jan to przewidział: zmartwychwstaniecie ciałem”…
Ogan