Legenda Bałtyku

 

W zeszłym tygodniu Papier przyniósł do klubowej biblioteki kilka starych książek, których chciał się pozbyć w ramach uzyskiwania miejsca na nowe nabytki (książki, jak wiadomo, w mieszkaniu Papiera zajmują przestrzeń znaczną, ale niestety ograniczoną). Z jednej z nich wypadła kartka. Wyglądała na bardzo starą i ledwie dało się z niej cokolwiek odczytać. Indagowany o nią Papier zasłaniał się najpierw już nie tak sprawną pamięcią, potem koniecznością naprawienia czegoś arcyważnego w jednej z klubowych szaf, ale w końcu opowiedział nam upragnioną historię. Jako że wiąże się ona z militarną częścią życiorysu Krzysztofa, która jeszcze nie została w całości odtajniona, niektóre informacje musimy zamazać. Oto, co usłyszeliśmy:

„Było to jesienią – jeśli pamięć nie zawodzi – 19XX roku. Pływałem wtedy na okręcie szkolnym ORP XXXXX. Razem z dwoma innymi naszymi okrętami zawinęliśmy do portu XXXXX na wyspie XXXXX. Na Karaibach w każdym razie to było. W porcie, wiadomo, najważniejsza rzecz to zaopatrzenie. Wysłaliśmy po nie podchorążego XXXXX. Nie, czekaj, wykreśl to nazwisko koniecznie – gość jest teraz kimś wysoko postawionym w MON-ie. I nadal nie jest zbyt bystry. No, ale nie w tym rzecz, wracajmy do tematu.
Wysłaliśmy go po zaopatrzenie i przyniósł całą siatkę. Wszystko niby było w porządku, rzeczy szybko się rozeszły, ale na koniec był zgrzyt. XXXXX, dowódca okrętu, sięgnął do siatki po ostatnią butelkę. Wyciąga, ogląda… a tam w środku zamiast porządnej wódy jakiś świstek papieru! Rozbił tę butelkę biednemu XXXX na głowie, potem chciał go jeszcze pod kilem przeciągać, ale jakoś go przekonaliśmy, że za bardzo klimatem okolicy przesiąka i to już, niestety, nie te czasy. Oj, przesrane miał ten podchorąży do końca rejsu. No, ale znowu odbiegam.
W każdym razie, jak już mu butelkę na głowie stłukł, to ten świstek wypadł, a że nikogo innego słowo pisane szczególnie nie interesowało, to ja go wziąłem. Pomyślałem, że przyda się jako zakładka i wrzuciłem do „Rakietowych szlaków” (pierwsze wydanie!), ale że je właśnie skończyłem, to już nie otwierałem i zapomniałem o sprawie”.

Kartka wyglądała na list – co z resztą jest dość oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności jej znalezienia. Tekst napisany w dziwnej mieszaninie hiszpańskiego, portugalskiego i angielskiego udało nam się odczytać po zmobilizowaniu wszystkich zasobów filologicznych GKF-u. Jego treść, w uwspółcześnionej wersji, brzmi następująco:


Brzmi intrygująco, prawda? Ale to nie koniec. Spróbowaliśmy poszukać jakichś informacji na ten temat. Znów z nieocenioną pomocą pośpieszył Papier, który jako emerytowany wilk morski i czynny kartograf zapoznał nas z kilkoma swoimi starymi mapami i starymi znajomymi (mniejsza o nazwiska, i tak musielibyśmy zamazać). Co znaleźliśmy?
Po pierwsze, teren Jastrzębiej Góry i okolic wyglądał kiedyś nieco inaczej. Po drugie, hotel, który obecnie nazywa się Primavera, jeszcze nie tak tak dawno zwał się… Drejk. Może i drobna różnica w pisowni, ale to nie może być zbieg okoliczności!
Organizujemy zatem wyprawę. W dniach 6–9 grudnia bieżącego roku będziemy starali się odkryć prawdę dotyczącą pirackiego portu na północy.
Wszystkich śmiałków zapraszamy – przyłączcie się!
Do zobaczenia w Port Drake!

 Leave a Reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>