mrz. 032013
 

Tekst poniższy opublikowany był jakiś czas temu na łamach Informatora, ale ponieważ w wersji papierowej pozbawiony był zawartości multimedialnej, postanowiłem go Szacownym Czytelnikom przypomnieć. Tym bardziej, że temat jest − jak mi się wydaje − wiecznie żywy i możliwe, że jeszcze do niego wrócę.

Motywy typowe dla fantastyki występują w wielu dziedzinach twórczości, nie tylko w literaturze, komiksie czy kinie. Wspominałem na łamach Informatora GKF wielokrotnie o mojej fascynacji berlińską elektroniką, tym razem chciałbym jednak skreślić parę słów o muzyce lżejszego kalibru i zespole, który swoje największe triumfy święcił w Polsce w połowie lat 80. XX w. Myślę, że dla wielu nastolatków w moim wieku nazwa Papa Dance nie jest jedynie synonimem najprymitywniejszego disco, ale wiąże się z wieloma miłymi wspomnieniami, mającymi dzisiaj wartość sentymentalną.

Na początek trzeba od razu wyjaśnić, bo takie głosy się też pojawiają, że Papa Dance to nie była kapela disco-polowa. Pomijając ahistoryczność (disco-polo narodziło się już po upadku komuny), takie zarzuty świadczą wyłącznie o niskiej kulturze muzycznej naszego społeczeństwa i żadne programy w stylu Po Co Oni Śpiewają (a także Za Ile i dlaczego Na Chwałę Księcia Ciemności) nie zmienią tego stanu rzeczy. Trzeba nie mieć żadnego słuchu (żeby nie było niejasności − ja też żadnym znawcą muzyki nie jestem), by nie dostrzec różnicy między utworami PD a wykonawców typu Top One, Shazza czy Bayer Full. Z faktu, że w PD grali wyłącznie faceci (bo już jednak nie chłopcy) i to na syntezatorach (często gęsto wiszących, jak np. lider francuskiego zespołu Space pod koniec lat 70. XX wieku), a podobne emploi upodobali sobie discopolowcy − nic tak naprawdę nie wynika. Wystarczy porównać chociażby melodykę utworów, by usłyszeć różnicę. Najoględniej rzecz ujmując: discopolowcy korzystali najczęściej z fabrycznych ustawień syntezatorów (ze szczególnym upodobaniem do barwy akordeonu), podczas gdy muzycy z PD (m.in. przedwcześnie zmarły pod koniec sierpnia 2011 roku Marek Karczmarek – muzyk sesyjny grający wcześniej z 2+1, czy Kostek Joriadis – multinstrumentalista znany chociażby z późniejszych występów z Maanamem i Kasią Kowalską) potrafili wydobyć z tych instrumentów znacznie więcej, niż dała fabryka.

I jeszcze jedno ważne zastrzeżenie związane z tą grupą: jako ultra-fan PD uznaję jedynie tzw. pierwszy skład (oprócz wymienionych powyżej klawiszowców tworzyli go wokalista Grzegorz Wawrzyszak i perkusista Tadeusz Łyskawa, potem do grupy dołączył jeszcze jeden syntezatorowiec z Kapitana Nemo Krzysztof Kasprzyk) i jego kontynuację w postaci grupy Ex-Dance (bez Joriadisa i Łyskawy, za to z gitarzystami Piotrem Prusińskim i Michałem Coganianu oraz perkusistą, którego nazwisko uciekło mi już kompletnie z pamięci).

Muzyka PD, zwłaszcza ta z początku działalności (W 40 dni dookoła świata oraz Ordynarny faul), miała w sobie coś z zimnej fali; a jakby tak trochę przysłonić uszy − to i z wczesnego Depeche Mode (o takich kapelach jak Ultravox czy OMD jednak nie wspominam, chociaż mnie korciło). Na pierwszym longplayu było już jednak zdecydowanie słodziej, Wawrzyszak śpiewał wyżej niż w tych dwóch debiutanckich kawałkach (gdzie jego głos brzmiałby nawet mrocznie, gdyby nie błahość tekstów). W każdym bądź razie syntezatorowe (synth-popowe) brzmienie grupy nie było podówczas w Polsce jakoś licznie reprezentowane (jedynie jeszcze u Kapitana Nemo  syntezatory były instrumentami dominującymi; z elektroniką eksperymentował również na debiutanckiej płycie Urszuli i Budki Suflera Romuald Lipko) i było fantastyczne (tzn. nie z tamtego muzycznego świata, bo prawdziwej sceny synth-popowej się wówczas nie doczekaliśmy) samo w sobie. Ale nie o taką fantastyczność przecież chodzi.

W przeciwieństwie do moich ulubionych elektronicznych kapel PD śpiewało piosenki. Poszukiwanie motywów związanych z fantastyką jest w tym wypadku o tyle łatwiejsze, że wystarczy wsłuchać się w teksty. No i – dla niektórych pewnie: o zgrozo – takie kawałki w dyskografii grupy się znajdują.

Najpierw na singlu (razem z Pocztówką z wakacji), a potem na debiutanckim longplayu z 1985 roku pt. Papa Dance znalazł się utwór Kanał X-O2 . Jest to opowieść o pierwszym kontakcie z obcą kosmiczną cywilizacją, do którego dochodzi podczas oglądania telewizji. Podmiot liryczny zostaje zaskoczony nagłą awarią telewizora, która spowodowana jest przypadkowym podłączeniem się do tytułowego kanału X-O2 przez „kosmiczną sieć”. Podłączenie to może mieć katastrofalne skutki, gdyż podmiot jest wyraźnie ostrzegany: „wyłącz się, póki czas”. W tej krótkiej piosence (ledwo 2 zwrotki) nie brakuje motywów znanych z literatury i kina sf, a – biorąc pod uwagę rok powstania utworu – autor słów (Jan Menisk) musiał być dość dobrze zorientowany w trendach fantastyki („kosmiczna sieć” może się odnosić do raczkującej wówczas łączności satelitarnej, jak również Reaganowskiego projektu wojen gwiezdnych). Niestety, jak większość retro fantastyki trochę się ten utwór w warstwie tekstowej zestarzał i dziś bez kilku przypisów na pewno dla młodego pokolenia nie w pełni będzie zrozumiały (coraz mniej jest telewizorów z napędem kineskopowym, a tych − które wciąż jeszcze są − nie trzeba uruchamiać stukaniem w obudowę; zniknęła także dzięki Bogu „MO”, zastąpiona przez Policję).

Na tym samym longplayu jest jeszcze jeden utwór z motywami fantastycznymi, ale tym razem chodzi nie o sf, a raczej o horror. Te głupie strachy od pierwszych słów wprawiają słuchacza w nastrój grozy wizjami nocnych ogni, ptaków dziobiących oczy snów itp. Prawdziwą niespodziankę ma jednak dla nas autor tekstu w drugiej zwrotce, kiedy ni stąd ni zowąd na arenę wprowadza Króla Olch! Piosenka nabiera bardziej dramatycznego wymiaru, bo okazuje się, że zmory, które nie dają zasnąć lirycznemu adresatowi, mogą być jego agonalnymi majakami. W teledysku nakręconym do tego utworu (ostatnim przed rozpadem pierwszego składu zespołu) wyraźnie się sugeruje, że chodzi o śmierć z przedawkowania narkotyków. Warto jeszcze dodać, że ten utwór (autorem był Wojciech Filipowski) jest powszechnie uważany za najlepszy w dorobku tego grupy.

Jak zatem widać, nawet taka grupa jak PD potrafiła wyprodukować parę utworów, które mogą zainteresować fanów fantastyki.

Założona przez byłych liderów PD (Wawrzyszaka i Karczmarka) grupa Ex-Dance ma także w swoim dorobku piosenki z motywami fantastycznymi. Najbardziej znany to oczywiście Czarny smog – opowieść o ekologicznej katastrofie, która zamienia Ziemię w pogrążoną w smogu pustynię. Podmiot liryczny przylatuje kosmicznym statkiem na swoją rodzinną planetę na urlop i pozostawiony tu przez towarzyszy, marnieje, wtapia się w tło, gdyż „ktoś zabrał tlen”. W teledysku zaś muzycy grupy przechadzają się w jakimś industrialnym krajobrazie w strojach naśladujących bohaterów Star Treka.

W podobnym klimacie utrzymana jest także jedna z najładniejszych piosenek Ex-Dance Smutny spacer. Ale ta akurat skupia się wyłącznie na kreowaniu wizji eko-apokalipsy („stracił skrzydła biały łabędź/ rzeką płynie martwy srebrny dywan”).

I na zakończenie jeszcze jedna ciekawostka związana z tą kapelą. Kto z Was, znających piosenki Wawrzyszaka i kolegów, pamięta jeszcze utwór Powrót Donalda? Na youtubie jacyś wesołkowie już dwukrotnie wykorzystali go, by pożartować sobie trochę z premiera RP (tymczasem bohaterem tekstu był zupełnie inny Donald – Donald Trump). Ja jednak czekam na odnalezienie oryginalnego teledysku do tego utworu, utrzymanego w westernowej konwencji (tu jako podkład video pod fragment poświęcony kultowej radiowej audycji: Bublotece), po którym – zdaje się – ślad zaginął, jak i niestety po teledyskach do Czarnego smogu oraz Tych głupich strachów (o tyle szkoda, że na potrzeby teledysku piosenka została na nowo zaaranżowana)…

Ogan

 Posted by at 17:22

 Leave a Reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>